Powrót nad
Krępskie Bagna
Coraz trudniej
znaleźć takie środowiska, gdzie przyroda pozostaje wartością samą dla siebie.
Gdzie człowiek może tylko stać i podziwiać doskonałą harmonie dzikiej natury.
Gdzie nie wypada zadawać pytań w rodzaju „Co z tego ludzie mają?”.
Po upływie półtora roku (ZA 10/1; 1999/2000) ponownie
zabieram Czytelników ZA nad dziewicze Bagna Krępskie. Kto chce - niech wierzy,
kto nie chce - to nie, ale jest to środowisko jakiego daremnie by szukać w
całej zachodniej Europie, a najbliższe podobne miejsca znajdują się dopiero na
Podlasiu! Wtedy była to późna jesień. Teraz zobaczymy co dzieje się w tym
miejscu na przełomie kwietnia i maja.
Dotrzeć
tu nie jest łatwo, gdyż teren poprzecinany jest siecią szerokich kanałów i
rowów melioracyjnych. Najprościej trafić w to miejsce skręcając w jedną z
polnych dróg we wsi Krępsko między Goleniowem a Stepnicą. Najpierw napotkamy
rozległe łąki. Już nad nimi warto się rozejrzeć i wytężyć słuch. Spotkamy tu
bowiem wielką ornitologiczną rzadkość - kulika
wielkiego. Jest to największy gatunek krajowego siewkowca o wyglądzie,
który dość szybko pozwala go zidentyfikować - ma długi, zagięty ku dołowi dziób
i szarobrązowe upierzenie pokryte prążkami.
Im
bardziej w kierunku zachodnim, tym częściej spotykamy kępy krzewiastych wierzb
zarastających łąki. Teren jest najpierw grząski, a później podmokły i miejscami
bagnisty. Krzewy łozy, czyli wierzby
szarej, zaczynają tworzyć zwarte zbiorowiska zwane łozowiskiem. Wiosną
dominującymi barwami na Bagnach Krępskich są zieleń i żółć w rozmaitych
odcieniach. Nawet kwiaty wierzb mają kolor żółtozielony, a szare pnie maskują
zielone porosty i mchy.
Najliczniejszym
gatunkiem ptaka zamieszkującym to środowisko jest maleńki piecuszek. Nawet on jest zielonożółty. Niepozorny ptak o
niepozornym, lecz melodyjnym i przyjemnym dla ucha śpiewie. Spotkamy też niemal
identycznego pierwiosnka, którego łatwo
rozpoznać po charakterystycznym śpiewie brzmiącym jak powtarzane mlaskanie:
„cilp-calp, cilp-calp...”. Łozowisko rozbrzmiewa ponadto śpiewami kosów,
drozdów, rudzików, pokrzywnic, pokrzewek cierniówek i piegży oraz
najgłośniejszym ze śpiewaków - słowika szarego.
Niskie
łozy tworzące najgęstsze i najtrudniejsze do pokonania przeszkody, stopniowo
przechodzą w starsze i większe krzewy, aż wchodzimy do prawdziwego lasu
łozowego. Właśnie to jest najbardziej unikatowy fragment Bagien Krępskich.
Krzewy przybierają tu już formę niskich drzew. Między grubymi pniami łóz dość
łatwo się przechodzi, a nad naszymi głowami wisi zielony „dach” z młodych
gałązek i liści. Wygląda to jak prawdziwa podzwrotnikowa dżungla. Woda sięga tu
do kolan, a w płytszych miejscach rosną kępy turzyc, rozkwitają żółte kaczeńce
i zawilce. Co kilkadziesiąt metrów znajdziemy miejsce w którym można odpocząć.
Są to pojedyncze drzewa wierzby białej
i kruchej, które wyrastają ponad łozy.
Ich grube korzenie tworzą wokół pni niskie kopuły, do których nie dociera woda
zalewowa. Z dłuższym odpoczynkiem trzeba jednak uważać, gdyż wszędzie są
mrowiska czerwonych mrówek, które dość boleśnie kąsają. Nazwa jednej z
najpospolitszych rodzin tych owadów - „wścieklice” - mówi sama za siebie.
W
poprzednim artykule wspominałem o wielu ssakach zamieszkujących ten teren. Na
potwierdzenie tego łąki między kępami łozowisk są silnie zbuchtowane przez
dziki. Zwierzęta odrywają darń, by ludzkim oczom ukazał się nasączony wodą,
czarny jak smoła torf. Spotykam dużego
byka jelenia - już bez poroża, które niedawno zrzucił. Łoza jest jednym z
najwartościowszych składników pokarmowych jeleni. Na Bagnach Krępskich na
każdym kroku widać pasy kory zdzieranej przez jelenie. Wygląda to tak, jakby
ktoś ponacinał drzewka od góry do dołu dłutem. Kora łozy jest zjadana chętnie i
w dużych ilościach, gdyż stosunkowo łatwo daje się zdzierać długimi pasami. Oto
nieoceniona funkcja łozowiska, jako pola zaporowego dla zwierząt przed szkodami
jakie mogłyby wyrządzać w lasach gospodarczych.
Co
jakiś czas słychać gdzieś wysoko w górze głuche beczenie: „bybybybybyby...”, a
po nim: „tiki, tiki, tiki, tiki...”. To tokujące bekasy kszyki, które zakładają swoje gniazda w kępach turzyc. Miejscami
słychać dość mało znany głos - na przemian gwałtowny i spokojny, jakby
zacinający się, o bardzo złożonych zwrotkach. Z niemałym trudem wytropimy tego
dziwnego śpiewaka. To podróżniczek. Na
jego piersi ujrzymy przepiękne kolory. Najpierw jest szeroka rdzawa półobroża,
nad nią wąziutki biały pasek, a zaraz za nim grubszy czarny. Ta trójbarwna
obroża oddziela biały brzuch od szafirowoniebieskiej piersi i podgardla, na
którym jeszcze podczas śpiewu błyska biała plama. To jeden z najbarwniejszych i
najrzadszych ptaków zamieszkujących łozowisko. No, może dorównuje mu sójka, która uwiła sobie gniazdko z
patyczków na niskim krzaczku, albo bażant
rozgrzebujący kretowiska? A może gil?
Parka żyjących tu gili to ewenement, gdyż ptaki te w porze lęgowej są
nierozerwalnie związane ze świerczynami.
W
miejscu, gdzie wezbrana woda wylała się z brzegu zarastającego kanału by
podążyć wartkim strumykiem własnym korytem, jest płytkie nasłonecznione
rozlewisko. Zasiadam na chwilę nad jego brzegiem by odpocząć. Już po chwili tuż
obok mnie pojawia się zaciekawiona sikorka
czarnogłowa i alarmuje swoim chrapliwym „dżż-dżż-dżż”. Z dna łozowiska
szybkimi skokami dobiega samiec kosa.
W pierwszej chwili mnie nie dostrzega, wiec wskakuje do wody i hałaśliwie się w
niej pluska. Ale za moment zerwie się z głośnym furkotem mokrych skrzydeł i
podnosząc przy tym przenikliwy alarm, błyskawicznie zniknie w gąszczu. Po
chwili znów coś cicho zapluska. Po płytkim rozlewisku, z głową zanurzoną w
wodzie, biegnie małe zwierzątko o lśniącym czarnym futerku. Wciska się w kępę
turzyc, po chwili z niej wychodzi i nurkuje w głębszej wodzie. Za nim tym samym
szlakiem podąża drugi osobnik, głośno popiskując. To rzęsorki rzeczki - małe drapieżne ssaki, które zastałem
prawdopodobnie podczas walki o terytorium.
Spostrzegam,
że wiele drzewek łozowych ma u podstawy regularne podłużne otwory. Zawsze po jednym
na jednym drzewku i na tej samej wysokości. Są to ślady żerowania dzięciołów, prawdopodobnie dużych,
które nakłuwają wierzby i brzozy, by spijać z nich bogate w minerały soki.
W
końcu trzeba opuścić to przepełnione zielenią i życiem dzikich zwierząt
miejsce. Gdy zaczynam słyszeć pierwsze samochody, widzieć ludzkie sylwetki na
polach, domostwa i polickie kominy, przychodzi niepokój. Tak chciałoby się
ocalić Bagna Krępskie przed drapieżną ekspansją ludzkiej gospodarki. Wydają się
terenem nie do zagospodarowania, nie do zniszczenia. Ale przecież podobnie
dzikie były wielkie Bagna Rozwarowskie, po których już tylko wspomnienie. A
więc może chronić? Może starać się o rezerwat lub przynajmniej użytek
ekologiczny? Ale jeśli wzorem rezerwatu „Świdwie”, stworzy się tu warunki do
wygodnych zabaw dla pseudoturystów, czy upokorzona w ten sposób przyroda będzie
taka sama jak teraz? A wiec może pozostawić to wszystko tak jak jest?
Pozostawić je pod opieką myśliwych, którzy przez tyle lat nie zdewastowali
Bagien Krępskich. Nie osuszyli ich, nie zbudowali domów ani dróg, ferm norek,
ani kampingów. Podobno też sami sobie zakazali tu polować. Choć ekolodzy raczej
nie są entuzjastami łowiectwa, to przecież nie możemy zaprzeczyć, że zachowanie
bogactwa przyrody i naturalny urok Bagien Krępskich zawdzięczamy w dużej mierze
chyba właśnie myśliwym. Warto się nad tym głębiej zastanowić.
Tekst i
zdjęcia: Artur Staszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz