Duchy
lasu
Las może być straszny. Zwłaszcza nocą. I zwłaszcza
jeśli mamy bujną wyobraźnię. Las potrafi przeraźliwie wyć, groźnie skrzypieć i
zgrzytać. Wtedy zamiast odgłosów dzikich zwierząt możemy usłyszeć śmiejące się
rusałki, płaczące dzieci i kłócące się skrzaty. W mroku lasu czarne wykroty
powalonych drzew mogą przypominać paszcze straszliwych stworów. Zamiast
ułamanych pni widzimy sylwetki zjaw, a w snujących się nisko mgłach dostrzegamy
duchy...
...A pro po duchów, to właściwie kto wie? A co to
niby tak złowieszczo huczy – „huuu-hu-hu!”? Za chwilę znów podobnie,
tylko że głośniej. Zaraz zawtóruje mu drugi podobny głos, ale straszniejszy,
bardziej ochrypły. Teraz jeden z nich
zawyje wściekle: „hu-hu-hu-hu-hu-hu!” A tamten odpowie dudniącym „u-u-u-u-u-u-u-u-u”.
Niespodziewanie tuż nad nami rozlega się kwikliwe „kuwik”. Wszystkie te dźwięki są coraz głośniejsze,
gwałtowniejsze i... coraz bliższe. Z trwogą rozglądamy się po sklepieniu
starego lasu. Na tle gwieździstego, wiosennego nieba potężne, powykrzywiane
konary dębów wiszą nad nami jak monstrualne macki potworów. Czyżby się
poruszały? Trzeba było posłuchać rodziców i nie skracać sobie drogi do domu
przez las.
Takich odgłosów nie wydają na szczęście duchy, lecz
sowy. Samce puszczyków potrafią bardzo zaciekle zabiegać o względy samic.
Walczą głównie... na głosy. Im głośniejsze, im groźniejsze pohukiwania, tym
większe wrażenie na samicy i konkurentach. Wszystkie sowy wydają dość dziwaczne
dźwięki, ale puszczyki są najpospolitsze i można je usłyszeć przez okrągły rok.
Są ponadto bardzo ciekawskie i bywa, że śledzą człowieka idącego leśną drogą,
albo przylatują w pobliże rozpalonego ogniska.
Puszczyk to
jednak bardzo żywiołowy „duch lasu”. Inaczej jest z uszatką. Ta nieduża sowa
wydaje tak smutne „uu-hu”, że aż samemu chce się płakać... Zresztą w ogóle
występuje raczej w młodych zadrzewieniach iglastych niż w lasach więc może nie
jest najlepszym przykładem leśnego ducha.
Lecz puchacz to
zupełnie co innego. To największa i najgroźniej wyglądająca sowa. Żyjąca w
najbardziej dzikich i niedostępnych lasach i bagnach. Głośno i gwałtownie
krzyczy: „pu-chu”, „uh”, pokwikuje, klapie, wrzeszczy i syczy.
Jej spojrzenie jest tak przenikliwe i groźne, że aż ciarki przechodzą... Do tego
mruga wielkimi oczami jak człowiek.
Nic dziwnego,
że w dawnych wierzeniach słowiańskich puchacz symbolizował leśnego demona.
Przed tysiącem lat polski myśliwy spotykając w lesie tego ptaka brał nogi za
pas, albo padał na kolana wzywając na pomoc boga, na przykład Welesa albo
Perona. Postać puchacza miał bowiem przybierać groźny duch – Borowy, Boruta lub
Laskowiec, rzadziej Dziad lub jego żeński odpowiednik – Baba Jaga. Wierzono, że
jest on wrogim ludziom pasterzem lub władcą jeleni, saren i zajęcy, a jego
przednią strażą są niedźwiedzie. Tylko odpowiednie ofiary lub zabiegi magiczne
gwarantowały w lesie spokój od Leśnego Dziada.
Skoro jednak w
naszych lasach nie ma już niedźwiedzi, to pewnie nie ma też Borowego. Ale czy
rzeczywiście współcześnie las wolny jest od duchów? Zastanówmy się. Skoro duch
leśny opiekował się dawniej zwierzyną, a dziś nie brakuje jeleni czy saren, to
może jest tam nadal? Czy jest jednak zwierzę, które mogłoby być jego przednią
strażą? Eee... Możemy być spokojni. Nie ma niedźwiedzi – nie ma Dziada.
Jeśli nie mamy
już wątpliwości nasza dalsza droga przez ciemny las może upływać w spokoju i
marzeniu o czekających nas w domu cieplutkich parówkach. Raptem ten błogostan
mąci jednak jakiś szelest. Może mysz? Szelest zamienia się jednak w tętent, a
potem groźne fuknięcie. „Nie jest dobrze” – myślimy. Za chwilę słychać
głośne mruczenie i tupanie, jakby ktoś walił w ziemię laską. „Laskowiec!”
Nasze skojarzenia są oczywiste. To musi być Laskowiec! Gdy jednak mamy już
zamiar zabrać się za bicie rekordu świata w sprincie, słyszymy, że nasz groźny
leśny duch oddala się pośpiesznie. Potem rodzice roześmieją się i powiedzą, że
spotkaliśmy zwykłego dzika.
Prawda jest
taka, że dzik, jak każde dzikie zwierzę, boi się człowieka. Niemniej dzik jest
współcześnie najgroźniejszym zwierzęciem spotykanym w lesie (oprócz
kleszczy...). Locha pilnująca warchlaków najpierw czeka, aż wszystkie jej młode
ukryją się w bezpiecznym miejscu i w międzyczasie „straszy” intruza groźnymi
fuknięciami i tupaniem. Bywa, że w takim momencie możemy znaleźć się naprawdę
blisko tego zwierzęcia. Zdarza się też, że dziki ciężko ranią ścigającego je
psa, zwłaszcza gdy same są ranne lub osaczone i wyczerpane ucieczką. Znają to
prawie wszyscy myśliwi.
Nie będę więc
nikomu wmawiał, że nie trzeba bać się dzika. Zwłaszcza, że coraz więcej tych
zwierząt przestaje obawiać się ludzi i nie tylko regularnie odwiedza wsie, ale
nawet wnętrza dużych miast. W sumie jednak zwierzę jak to zwierzę –
prawdopodobieństwo, że dzik nas zaatakuje, a nie ucieknie, jest w końcu prawie
żadne. Jeśli sobie to uświadomimy, to niby czemu mamy bardziej bać się nocnej
wędrówki po lesie niż jazdy autobusem?
No, chyba że
nie chodzi tu o zwierzę. Bo jeśli dawniej najgroźniejszym zwierzęciem w lesie
był niedźwiedź, a teraz dzik, to kto wie, czy leśne demony nie zmieniły po
prostu swojej przedniej straży. Właśnie! Zwłaszcza, że już w czasach
prasłowiańskich dzika darzono szacunkiem, czczono go i używano jego symboliki.
W licu zewnętrznym wału gnieźnieńskiego z X wieku tkwił wyrzeźbiony łeb dziczy.
Dzicze i wilcze kły, ptasie szpony lub poroże zwierzyny płowej – miały bronić
od uroku. Jakiego uroku? Zaraz, zaraz... Czyżby dzik miał coś wspólnego z
czarami? No nie, a dalsza droga miała być bezpieczna...
Niestety –
fakt jest faktem, że dzik był zwierzęciem mitycznym. Lud Redarów wierzył na
przykład, że ilekroć grożą im srogie przeciwności długiej wojny domowej,
wychodzi z jeziora potężny odyniec z pianą połyskującą na białych kłach i na
oczach wszystkich tarza się w kałuży wśród straszliwych wstrząsów. No dobra,
ale może widzieli kiedyś wielkiego dzika, który po prostu tarzał się w błocie –
jak na każdego porządnego dzika przystało – i stworzyli z tego mit? Kto by tam
wierzył w jakieś demony.
Nagle gałęzie
drzew poruszyły się z szumem, a za chwilę zaskrzypiały ocierające się o siebie
pnie. Skąd nagle wziął się ten wiatr? A może to nie wiatr? Czy duchy lasu
słyszą ludzkie myśli? Może myśli nie, ale dawno temu zwierzęta słyszały i
rozumiały język ludzki. Stąd na przykład wzięło się tabu gwary używanej przez
myśliwych. Najprawdopodobniej więc to nie człowiek przemieniał się w zwierzę,
lecz odwrotnie. Mawiano na przykład, że niedźwiedź pochodzi od człowieka. Był
jednak wyjątek. I to jaki...
Las wydaje się
nagle niespokojny. Puszczyki przestają nawoływać, zrywa się silny wiatr,
zgrzytają gałęzie, gwiaździste niebo znika za zasłoną grubych chmur. Po chwili
powietrze przeszywa błyskawica, a w jej blasku dostrzegamy naprzeciwko siebie
sylwetkę człowieka. Stajemy jak wryci wahając się czy nie zawrócić. Z bijącym
sercem wolimy jednak ruszyć do przodu, bo do domu jest już niedaleko. W blasku
następnej błyskawicy nie widzimy już człowieka, lecz dużego psa... A może
wilka?
Oglądaliśmy
tyle filmów o wilkołakach, że skojarzenie budzi w nas przerażenie. Nie da rady
odgonić tych myśli. Zupełnie nie wiemy co robić. Ale z ulgą dostrzegamy światło
latarki i po chwili mija nas myśliwy z wyżłem... Śmiejemy się w myśli z siebie,
ale prasłowianom w takich sytuacjach nie było do śmiechu. Żyli oni bowiem w
lęku przed wilkołakami – ludźmi czasowo lub na stałe przemienionymi w wilki.
Wilkołactwo, czyli lykantropia, nie zostało do dziś jednoznacznie wyjaśnione.
Najprawdopodobniej narodziło się w wyniku rytualnych obrzędów związanych z
inicjacją młodych wojowników. Byli oni pojeni napojami odurzającymi i często
przebierano ich w skóry wilków albo niedźwiedzi, co wywoływało w nich
bezgraniczną agresję, jak na przykład u skandynawskich bersekr -„niedźwiedzich
skór”.
Gdy już się
dowiedzieliśmy, że żadnych leśnych duchów ani demonów nie ma, bo wszystko co
się z nimi kojarzy jest tylko wytworem wyobraźni, możemy bez emocji odbierać
nocne odgłosy szczekających lisów i saren, warczących borsuków, tupiących jeży,
terkoczących lelków i rzekotek, huczących kumaków czy trzepocących się w
niespokojnym śnie sójek.
Acha...
Zapomniałem jeszcze wspomnieć o strzygach, które w wierzeniach zachodnich
Słowian przybierały postać czarownicy-sowy wysysającej krew...
Odwagi!
Cechy istot demonicznych w słowiańskiej
kulturze:
czasowa niewidzialność, ciemne lub czerwone zabarwienie skóry, ognistość i
skrzenie się, wzrost raczej drobny, stosowny dla duszy-widma człowieczego,
gęste uwłosienie, obfite brwi, wielka głowa, wielkie oczy, osobliwe zęby, grube
wargi, długie sutki, brak palców, nadmiar palców, kulawość, stopy zwierzęce lub
ptasie.
Artur Staszewski
Z wykorzystaniem: „Mitologii
Słowian” (1982) Aleksandra Gieysztora. WAiF, Warszawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz