Bloki
Może nie zdajemy sobie sprawy z tego, że niechcący
stworzyliśmy ogromne powierzchnie nowych środowisk, które w pewnym sensie
spełniają funkcje ścisłych rezerwatów. Są to aglomeracje miejskie. Chronimy to
środowisko nieświadomi, że o to właśnie chodzi zamieszkującym je zwierzętom.
Mimo, że
w ulicznych wąwozach sztucznych „gór skalistych” więcej zwierząt marnieje i
ginie, aniżeli dorasta, mimo groteskowo wzmożonej aktywności seksualnej, mimo
brudu, smrodu, hałasu i zatrucia, które rujnują zdrowie – nieustanny ich napływ
z terenów pozamiejskich trwa.
Zacznijmy
na przykład od piwnicy. Jest tu zawsze mniej więcej stała temperatura, cicho,
sucho i przytulnie. Nie dla człowieka oczywiście, ale na przykład dla wielkich,
czarnych pająków – kątników domowych. Jeśli zaskoczymy je nagłym zapaleniem
światła, przycupną w rogu byśmy ich nie zauważyli. Pytanie – co niby w tych
ciemnościach jedzą? Otóż wbrew pozorom nie brakuje im wcale pokarmu. Tępią
bowiem z zapałem takie bezkręgowce, jak: stonogi, rybiki, krocionogi,
skolopendry i skorki. Tylko wydaje nam się, że w piwnicy nie ma innych zwierząt
niż koty. Jeśli jednak mieszkańcy bloku nie chcą mieć kotów w piwnicy, z
pewnością będą mieli w mieszkaniach myszy, a nawet szczury. Ich drogami
komunikacyjnymi są systemy klimatyzacyjne i kanalizacyjne. Ale mysz a nawet
szczur w domu to mały problem. Zdarza się, że tymi samymi drogami wędrują
znacznie bardziej uciążliwe zwierzęta. Na przykład pluskwy.
Ale
wyjdźmy już może z mrocznych zakamarków bloku. Rozejrzyjmy się trochę po
oknach, ale dyskretnie, żeby sąsiedzi nie posądzili nas o podglądactwo. Starsze
bloki mają na tyle głębokie wnęki okienne, że mogą pod nimi pomieścić się
gniazda oknówek. Poczciwe jaskółki budują je pieczołowicie z mieszaniny błota,
siana i śliny. Tworzą niekiedy całe kolonie lęgowe mogące liczyć do kilkuset
gniazd na jednym bloku.
Wczesnym
rankiem, gdzieś na samym wierzchołku anteny zasiada czarny kopciuszek i budzi
nas zgrzytliwym trelem. Jego śpiew przypomina trochę zapalanie zapałki i jest
obok wyjeżdżającego z piekarni dostawcy pieczywa, jednym z pierwszych dźwięków
budzącego się miasta. Swoje gniazdo kopciuszek umieszcza w rozmaitych
zakamarkach – w załamaniach lub pęknięciach w murze, w szczelinie lub w
wywietrzniku.
Latem
mogą nas również obudzić przeraźliwe wrzaski stada jerzyków. To wyjątkowe
ptaki, gdyż prawie całe życie spędzają w powietrzu, gdzie nawet śpią. Lądują
właściwie tylko w gnieździe, które umieszczają najczęściej w szczelinach między
płytami bloków.
Oknówka, jerzyk i kopciuszek to
typowi mieszkańcy bloku, których pierwotnym środowiskiem życia były naturalne
skały. Ale kos? A jednak kosy dość
często budują gniazda na balkonach, w doniczkach po kwiatach, czy między rynną
a ścianą. Oświetlone dzielnice blokowisk sprawiają, że właściwie nigdy nie ma
tu zupełnych nocy. Kosom się to podoba, bo mogą śpiewać, gdy ich głosów nie
zagłusza już miejski zgiełk.
Nie zapomnimy również o naszym
poczciwym wróbelku. Już od wielu lat wróbel występuje prawie wyłącznie w
ludzkich osiedlach i bardzo rzadko gnieździ się poza nimi. Zupełnie niepozorny.
Nawet jego śpiew zupełnie nie rzuca się w uszy, ale gdyby go nie było, to z
pewnością poczulibyśmy, że czegoś nam brakuje. Wróbel jest po prostu
najwierniejszym skrzydlatym towarzyszem człowieka z miasta.
Miasta upodobały sobie także
gołębie i to aż trzy gatunki. Te najbardziej oswojone, jedzące nam z ręki, to
gołębie miejskie. Pochodzą one od dzikiego gołębia skalnego i krzyżują się z
hodowlanymi gołębiami domowymi, przez co mają różne ubarwienie. Gołąb grzywacz
woli raczej zieleń miejską, ale często umieszcza gniazda w różnych zakamarkach
domów, a nawet na balkonach. Sierpówka to „najmłodszy” z miejskich gołębi, bo
przywędrował do nas dopiero w 1942 r. i obecnie występuje we wszystkich dużych
i średnich miastach, np. w Warszawie 3-5 tys. par. Interesujący jest bardzo
rozciągnięty okres lęgowy u miejskich gatunków gołębi. Gołąb miejski może na
przykład gnieździć się przez okrągły rok. Także sierpówki i grzywacze mogą
rozpoczynać lęgi już w lutym, a ostatnie gniazda z pisklętami znajdowano nawet
w listopadzie.
Zejdziemy ze ścian, balkonów i
anten na samą ziemię. Gdy zbliża się wieczór oczy ukrytej pod pozostałymi po
budowie betonowymi płytami kuny domowej zaczynają śledzić ruch ostatnich
wracających do domu ludzi. W odpowiednim momencie drapieżnik zacznie przemykać
po zakamarkach w poszukiwaniu ptaków i gryzoni. Lisy i dziki odpoczywające
dotąd w bezpiecznych kryjówkach na peryferiach wielkiego miasta, podniosą się i
zaczną powoli iść w kierunku blokowych śmietników i trawników. To już nie jest
przewidywanie przeszłości. To prawda, o której od paru lat mogą przekonać się
mieszkańcy Szczecina. A przyszłość może być taka jak w innych dużych miastach
świata. W Londynie w 1976 r. żyło 3 tys. lisów. W Berlinie stada dzików ryją w
grobach i przewracają kamienie nagrobkowe. Nowy York zamieszkany jest przez 90
milionów szczurów. W kloakach Nowego Orleanu żyją krokodyle i aligatory żywiące
się szczurami, psami i kotami.
Ludzie stwarzają wszystkim tym
zwierzętom prawdziwe rezerwaty. Przestają one bać się tu ludzi, bo nikt do nich
nie strzela, ani nawet ich nie przegania. Ba – są tu nawet regularnie
dokarmiane w karmnikach, nad wodą, a zwłaszcza na śmietnikach. W chwili obecnej
w miastach całego świata żyją już wielomilionowe populacje zwierząt, które
postanowiły porzucić naturalne biotopy i opanować całkiem nowe środowiska.
Chcemy czy nie chcemy kątniki, jaskółki, szczury i lisy są już naszymi
współmieszkańcami, żyją w tym samym biotopie i zjadają nasze pożywienie. O ile
może nam zupełnie nie wadzić maleńki kopciuszek, który uwił sobie gniazdo w
wyłomie muru, o tyle wataha niepłochliwych dzików buchtujących trawnik budzi
nasz niepokój. Ale paradoksalnie z czasem także ludzie przyzwyczajają się do
obecności dzikich zwierząt w swoim środowisku. Żyjące na Florydzie, dochodzące
do 4 m długości aligatory bardzo szybko pojęły, że nie muszą uciekać przed
człowiekiem, wygrzewają się więc na słońcu na placach golfowych i tenisowych, w
ogródkach przydomowych i na autostradach, gdzie polują na psy i koty domowe.
Cóż począć? Walczyć, czy
przyzwyczajać się? Nierozważnie wypieramy dzikie zwierzęta z ich naturalnych
środowisk, niszczymy ich biotopy, wdzieramy się z osiedlami w najdalsze zakątki
Ziemi – w miejsca, które nie są dla nas przyjazne, kusimy je tworzoną na własne
potrzeby wygodą i przepychem.
Trudno mieć pretensje do rzeki,
że popłynie tym korytem, który my jej wykopiemy...
Artur
Staszewski
Jeszcze 160 lat temu w
żadnym mieście nie było, z wyjątkiem pustułek, swobodnie żyjących ptaków, nie
było nawet wróbli. W 1966 r. w granicach Hamburga żyło około 120 tys.
ptaków, w tym prawie 40 000 wróbli i 15
000 kosów.
Kiedyś w Londynie stos rur
drenażowych wprowadził miejskiego rudzika w stan ogłupienia. Samica chciała
koniecznie wysiadywać w tych ulicznych „nie zamieszkanych jamach”. Ale wciąż
myliła otwory i w końcu wybudowała nie mniej jak 23 gniazda. Jest jasne, że
mimo tej gorączkowej działalności przepracowany ptak nie doprowadził do
wyklucia ani jednego jaja – oto symbol wielkomiejskiego zapału do pracy i
żałosnych jego wyników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz